"Wszelkie Prawa zastrzeżone" jedynie co do zasad wzajemnego szacunku. Kopiowanie, wykorzystywanie i rozpowszechnianie materiałów jest jak najbardziej wskazane - nie myślmy jedynie o sobie. Z witryny tej nie czerpiemy żadnych korzyści (nie ma tu też reklam), a utrzymujemy ją z własnych środków i własnej pracy. Ma służyć powszechnemu dobru. Prosimy więc o wyrozumiałość, jeżeli nieświadomie wykorzystaliśmy czyjąś własność prywatną. Z góry przepraszamy, prosimy o wspaniałomyślność lub o ewentualny kontakt, a usuniemy. Również w razie zauważenia błędów i niejasności, których wykluczyć nie możemy pomimo wszelkich starań, by była tu jedynie prawda.
Wszelkiego prawdziwego dobra wszystkim bez wyjątku życzymy. Z darem modlitwy o oświecenie nas wszystkich światłem Bożej Prawdy.
Małgorzata Stanisław Valere Nihil
Strony mogą zawierać pliki cookies.
Wprowadzam nieprzyjaźń między ciebie i Niewiastę, między potomstwo twoje a potomstwo Jej: Ona zmiażdży ci głowę, a ty czyhać będziesz na Jej piętę. (Zob. Rodz 3,15; tą "piętą"- jak powiedziała sama Maryja, są Jej umiłowani Kapłani)
listopad 2003
Do tej pory uważałem się za człowieka wierzącego. Starałem się żyć po chrześcijańsku zgodnie z przykazaniami, nikomu nie wchodziłem w drogę, a wręcz przeciwnie - bliźnim życzyłem dobra, od czasu do czasu, gdy zdarzała się sposobność czyniłem dobre uczynki. Nie uważałem się za pysznego, zdawałem sobie sprawę że popełniam wiele grzechów, często więc korzystałem z sakramentów, by żyć nieustannie w stanie łaski uświęcającej. Wiele czasu spędzałem też na modlitwie, często powtarzając słowa: „Jezu ufam Tobie”. Gdy jednak uważnie zacząłem przyglądać się sobie obserwując bieg mojego życia wewnętrznego pośród doświadczeń, zacząłem zauważać całą deprawację mojego ducha, przekonując się, że trwam w najcięższych grzechach zawierających w sobie całą otchłań zła; grzechach, które są głównymi korzeniami z których wyrasta cała gęstwina moich grzechów i upadków, a mianowicie:
1. Mój sposób życia wskazuje, że nie wierzę w nic z dziedziny religii, ani w nieśmiertelność, ani w Ewangelię, ani tak naprawdę nie ufam, nie wierzę Bogu. Jeśli wierzyłbym i byłbym przekonany, że po śmierci czeka mnie odpłata za ziemskie czyny i życie w wiecznym potępieniu lub w chwale i szczęściu z Bogiem, to wciąż bym o tym myślał, nie traciłbym czasu na wygodne urządzanie się w tym życiu, lecz prowadziłbym radosne życie pielgrzyma zdążającego do swej ojczyzny, niecierpliwie oczekującego by do niej wkroczyć. Przeciwnie, kres ziemskiego życia traktuję jako granicę mego istnienia, nieustannie odsuwam od siebie myśli o wieczności, a hałasem światowym zagłuszam w sobie cichy głos Boga. Skrycie tkwi we mnie myśl: kto wie co będzie po śmierci? Jeśli nawet mówię, że wierzę w nieśmiertelność, to mówię to tylko rozumem, bo serce moje dalekie jest od pewności, o czym wyraźnie świadczą moje czyny i stała troska o dobre urządzenie się w życiu doczesnym. Słucham bardziej podszeptów szatana, nieustanne adorując swoje „ja”, dogadzając swoim zmysłom (przez które szatan oszukuje i karmi moją duszę), niż Boga, który szczególnie w tych czasach wielkiego odstępstwa wzywa swoich wiernych, by całkowicie Mu oddali swoje życie, by Jemu służyli.
Jeśli ufałbym Bogu i wierzył, że On Jest Słowem i Żyjącym, nie traktowałbym Go jako milczącego i martwego odrzucając z góry Jego Łaski, które pomnaża dając nam tak wiele znaków, cudów, objawiając Swoje Słowo, by zawrócić nas z drogi odstępstwa, a świętą Ewangelię - prawdziwe Słowo Boże przyjąłbym z wiarą do mego serca, bezustannie bym się nią zajmował, zgłębiał ją, rozkoszował się, spoglądał na nią ze czcią. Niezmierzona mądrość, dobroć i miłość ukryte w niej wprawiłyby mnie w zachwyt, i dniem i nocą rozkoszowałbym się zgłębianiem Prawa Bożego, syciłbym się nim jak codziennym pokarmem i sercem przykładałbym się do pełnienia jego zasad. Nic ziemskiego nie byłoby mnie w stanie powstrzymać od tego, Bóg byłby największą, jedyną pasją mojego życia. Jest przeciwnie, mam wiele innych pasji, zamiłowań i jeśli czytam lub słucham Słowa Bożego, to z rzadka i albo z konieczności, albo z ciekawości, ale i to bez głębokiej uwagi, czując oschłość i brak zainteresowania, jakby to była zwykła lektura. Zostaję bez żadnych owoców i chętnie zamieniam ją na lekturę światową, zaspokajające własne ego, ekrany czy choćby czczą gadaninę, w nich bowiem znajduję więcej zadowolenia, więcej nowych zajmujących mnie spraw.
2. Przepełniony jestem pychą, ambicją i zmysłową miłością własną. Potwierdzają to wszystkie moje czyny: widząc w sobie dobro, zaraz pragnę je uwidocznić, obnoszę się nim przed innymi, albo w swym wnętrzu zachwycam się sobą. Chociaż na zewnątrz okazuję pokorę, to jednak wszystko przypisuję swoim siłom, rzadko łasce Bożej, uważam siebie za lepszego od innych, albo przynajmniej, że nie jestem od innych gorszy. Jeśli zauważam w sobie jakąś wadę, zaraz staram się usprawiedliwić, ukryć ją za maską konieczności albo niewinności. Złoszczę się na tych, którzy mnie nie szanują, uważam, że nie potrafią ocenić ludzi. Chwalę się, gdy kogoś obdarzę, nieudane przedsięwzięcia uważam za obraźliwe dla mnie, by siebie wywyższyć – szemrzę, krytycznie oceniając innych, skrycie cieszę się z nieszczęść innych ludzi, a jeśli już dążę do czegoś dobrego, to mam w tym jakiś cel: pochwałę, duchowe wyrachowanie, albo światową pociechę. Jednym słowem wciąż czynię z siebie idola, którego nieustannie otaczam czcią szukając we wszystkim przyjemności, wygody, zmysłowych rozkoszy i pożywki dla mych namiętności i zachcianek, które przepełnia pożądliwość we wszystkich dziedzinach mojego życia.
3. Nie ma we mnie miłości do bliźniego, ponieważ nie tylko nie mogę zdecydować się na oddanie życia za bliźniego (według Ewangelii), ale dla dobra bliźniego nie poniosę uszczerbku na moim imieniu, nie poświęcam mu mojego spokoju, czasu, talentów, ani żadnych dóbr które uważam wyłącznie za swoje /choć otrzymałem to wszystko od Boga właśnie po to by służyć bliźnim/. Zajęty jestem głównie sobą tzn. zaspokajaniem swoich pragnień, ambicji, pożądań oraz budowaniem swojego dobrego mniemania o sobie. Jeżeli tylko ktoś to dobre mniemanie pomniejsza, choćby nawet szczerą prawdą o mnie, zaraz traktuję go jak osobistego wroga, a przynajmniej zdystansowuję się. Jeśli kochałbym bliźniego stosownie do nakazu Ewangelii, jak siebie samego, to jego szczęście dotykałoby i mnie, a jego pomyślność wprawiałaby mnie w zachwyt. A jest inaczej: bliźnich traktuję jak konkurentów, z ciekawością słucham opowieści o ich nieszczęściach , nie smucę się, a bywam obojętny, lub co gorsza znajduję w tym jakby zadowolenie i złe postępki mego brata rozgłaszam, potępiając je zamiast spuszczać na nie zasłonę miłości. Dobrobyt, sława i szczęście mego brata nie zachwycają mnie tak jak moje, przeciwnie, jak wszystko, co mi obce, nie wywołują u mnie uczucia radości, a pobudzają do zawiści, czy pogardzie.
4. Boga nie kocham. Nie kocham Boga, bo przecież gdybym Go kochał, to wciąż bym o Nim myślał ku radości mego serca, a każda myśl o Bogu o moim Niebieskim Ojcu - Abba, Tatusiu (tak powinienem do Niego się zwracać), przynosiła by mi radosną słodycz. Przeciwnie, znacznie częściej i chętniej rozmyślam o sprawach zwyczajnych, codziennych, a rozmyślanie o Bogu przynosi mi utrudzenie i oschłość. Jeślibym Boga kochał, to rozmowa z Nim poprzez modlitwę ożywiałaby mnie, napełniała słodyczą i pociągała ku stałemu z nim obcowaniu, ale jest przeciwnie: nie tylko nie rozkoszuję się modlitwą, ale zajmując się nią odczuwam utrudzenie, zmagam się z niechęcią, osłabiam poprzez oddawanie się lenistwu i gotów jestem z chęcią zająć się czymkolwiek błahym, byle tylko modlitwę przerwać lub całkiem jej zaprzestać. Podczas pustych zajęć czas mija mi niezauważalnie, a gdy zajmuję się Bogiem, stając w Jego obecności, czuję, że każda godzina jest długa jak rok. Jeśli kochasz kogoś to w ciągu dnia myślisz o nim nieustannie, wyobrażasz go sobie, troskasz się o niego, a podczas wszystkich twych zajęć umiłowany twój przyjaciel nie znika ci z myśli. A ja w ciągu dnia ledwie parę minut poświęcam Bogu, a przez ponad 23 godziny ochoczo, gorliwie służę sobie, swojemu „ja”, składając ofiary idolom moich namiętności (pragnień, pasji, nałogów).
Podczas rozmów o rzeczach marnych, dalekich od spraw ducha, jestem rześki, czuję zadowolenie, a podczas rozmyślania o Bogu czuję oschłość, nudę i rozleniwienie. Nawet jeśli mimo woli ktoś pociągnie mnie ku pobożnej rozmowie, to zaraz staram się zmienić ją na rozmowę schlebiającą moim namiętnościom - niestrudzenie ciekaw jestem nowości, rozporządzeń władz, wydarzeń politycznych, przeróżnych afer, wypadków, katastrof, plotek z życia innych ludzi, obowiązującej mody, chciwie poszukuję sposobów zaspokojenia moich pasji, mojej ciekawości w zakresie światowej nauki, sztuki, wynalazków, sportu, muzyki. Całym tym hałasem karmię swój umysł, zaśmiecam swoje serce, a pouczenia o Prawie Pańskim, poznawaniu Boga, o religii, nie robią na mnie wrażenia, nie sycą mej duszy i uważam to nie tylko za mało istotne zajęcie dla chrześcijanina, ale jakby za sprawę uboczną, nieważną, którą winienem się zajmować przecież tylko w wolnym czasie, przy okazji odpoczynku. Krótko mówiąc: jeśli miłość ku Bogu rozpoznać można po wypełnieniu Jego przykazania – Jezus mówi przecież: „Jeśli nie umrzecie dla samych siebie nie osiągniecie życia wiecznego” oraz „Jeśli mnie miłujecie, będziecie zachowywać moje przykazania” /J14,15/ - a ja Jego przykazań nie tylko nie przestrzegam, ale nawet mało się o nie troszczę, to istotnie należy wnioskować, że Boga nie kocham.
Na podstawie tego, co przedstawiłem uważam się za człowieka pysznego, zmysłowego, bez wiary, nie kochającego Boga i nienawidzącego swego bliźniego. Jaki stan może być jeszcze bardziej grzeszny? Stan duchów ciemności lepszy jest od mojej sytuacji: chociaż nie kochają one Boga, człowieka nienawidzą, żyją sycąc się pychą, ale przynajmniej wierzą, wierzą i drżą. A ja? Czy może być los gorszy od tego, który jest moim udziałem? Cóż może mnie czekać za taką obojętność i lekkomyślne życie, które sobie uświadamiam?! Co mam czynić? W jaki sposób mam się nawracać?
Panie, spraw bym umiłował Cię choć tak, jak teraz miłuję grzechy moje !!!
<><